Budzę się,
wstaję i zaczynam myśleć
A za oknem
zima trwa w najlepsze
I jakimś
trafem dzięki temu piszę
Pragnę w jej
cichy szept w uchu usłyszeć
Wtedy, bum,
obrazy jak żywe
Przesłaniają
życie prawdziwe
Wizje, jak
mogłoby być
Jak mógłbym
tutaj żyć
A po chwili
skupienia oto ona
Stoi
samotna, ubrana skromnie
Marznie na
mrozie kobiecina
Pomagam,
jakoś nie powiem „nie”
To moją
wadą, moją zaletą
Moją klątwą,
moją monetą
Ona dziękuję,
ale potem znowu
Zimna była,
jest i będzie po wieki
Poddaje
wątpliwość memu męstwu
Przywykłem,
niczym człowiek kaleki
Dla niej
jestem tym otaczającym śniegiem
Jak każdy,
bo dla niej jesteśmy zerem
Nie liczy
się nic, tylko jej kochanek
Nie znam
człowieka, ale mu zazdroszczę
Ona nie
szczędzi mu zachcianek
Mimo
wszystko to ją jak boginię czczę
Jest tego
warta, każdej minuty i godziny
To ona
poddaje nas najważniejszej próbie
By
sprawdzić, jak narysujemy jej ryciny
A potem
sprawdzić, jak radzimy sobie w służbie
Ten kto to
przetrwa jest warty jej uwagi
Warty jest
spraw najwyższej wagi
Ja odpadłem
na starcie, bo nie rysuje
Ja piszę,
więc tylko z kąta ją opisuje
A wiedzcie,
że nie ma piękniejszej
Nie ma nad
elementy świata większej
I mimo tych
rzeczy, jest łagodna
Dla tych,
którzy są jej bliscy
Przy niej
oni dobija się od dna
Jednak nie
wszyscy, nie wszyscy
Za słabych
zabije jej piękność
Za silni na
nią nie zwrócą uwagi
Dla nich
pospolita, taka jak inne
Ale to co ją
wyróżnia to zażartość
Ona nie
przyjmie tak, o, zniewagi
Zemści się,
jej imię jest dla niej cenne
I za to
wszystko ją właśnie kocham
I dziękuję,
że mogę ją widzieć
Nie tylko w
snach, i tam tylko słyszeć
Bo gdy na
zewnątrz sobie wzdycham
Patrząc,
jaka ona jest dzika
Mimo
wszystko mnie nie spotyka
J.N. Miszon
J.N. Miszon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz