czwartek, 25 kwietnia 2013

Angel: Prolog





Słuchajcie wy, perfekcyjne do szpiku kości, skurwysyny. Nie pieprzcie mi tu o sprawiedliwości. Jednym, który może to robić, jestem ja. Jestem kimś, kogo nie da się przekupić, ani z kim nie da się targować. Jestem śmiercią.


Każdy z nas dąży do doskonałości. By mieć jak najlepsze stopnie, wyglądać jak najlepiej na imprezie, osiągać najlepsze wyniki sportowe. Perfekcyjność stała się celem ludzkości.
Celem którego osiągnięcie wyniesie wysoką cenę.
 

Jest rok 2117. W każdym większym mieście swoją placówkę ma firma P.A: PERFECT AIR. Spółka ta, a polecenia światowego rządu opracowała sposób na zmianę składu powietrza, dodając do niego eksperymentalny składnik. Ów składnik mutował ludzi. Wewnątrz płci ludzie stawali się identyczni. Kobiety, sięgające mężczyznom do obojczyków, były szczupłe, o krągłych piersiach i nienagannej sylwetce. Mężczyźni byli szerocy w barkach i dobrze umięśnieni. Wszyscy byli piękni i inteligentni.
I zaledwie dwa procent z tych ludzi dożywało do czterdziestu pięciu lat.
Jednak byli i tacy, co uodpornili się na dodatkowy składnik w powietrzu. Szybko dano im łatkę „nieludzi”, izolowano a na końcu zaczęto zwalczać. Powołano specjalny oddział policji o nazwie Perfect, którego zadaniem było ściganie odmieńców. Ukryci po lasach, do których z dziwnych względów nowi ludzie bali się wchodzić, stworzyli bazy.
W świetlicy podziemnej bazy Filer było cicho. Tłumy, które potrafiły wszczynać raban z byle przyczyny, umilkły. Kółko dyskusyjne, które powinno normalnie funkcjonować, odwołało spotkanie, a dzieci poszły bawić się, zgodnie z poleceniami rodziców, na powierzchni. Bo w szarym kącie, używając plecaka jako poduszki, spał Angel. Był siwowłosym, przystojnym chłopakiem, o czerwonych oczach i całkiem spokojnej naturze. Jednak każdy czuł do niego respekt, wywołany strachem i podziwem. Potrafił bowiem zmienić swoje ciało w różnorodną broń, która siała przerażenie, a oprócz tego w parę przydatnych narzędzi.
Nie było jednak tak, że każdy bał się jego rąk. Było parę osób, których nie odstraszały zdolności Angela.
Pierwszymi były dzieci. Dzięki swoim zdolnościom, naprawiał im niekiedy zabawki, przez co małolaty nabrały do niego sporej sympatii. Gdy tylko nie leniuchował, co zdarzało mu się nierzadko, maluchy szybko zbierały się wokół niego.
Drugimi byli jego bliscy przyjaciele. Masywny Bigo, który przewyższał chłopaka dwie głowy, czy zręczny Wingul, któremu w strzelaniu nikt nie potrafił dorównać, byli do niego przywiązani na swój sposób. Nieraz Angel uratował im życie, dlatego wiedzieli, że ten siwowłosy chłopak jest bardziej dobry niż zły.
Jednak nawet jeśli ktoś nie bał się Angela, to nikt nie ważył się go budzić. Prawie nikt.
- Czy ty nie potrafisz odpoczywać u siebie w pokoju? – do uszu chłopaka dotarł znajomy głos. Oczy otworzyły mu się błyskawicznie, by ujrzeć znajomą twarz.
- Melody, czy choć raz możesz nie budzić mnie, kiedy smacznie śpię? – spytał Angel. Melody była córką jego przełożonego, kapitana Roberta. Miała piękne, brązowe oczy, czarne, długie włosy i delikatną twarz, z której zazwyczaj nie schodził uśmiech. Nosiła czarny podkoszulek, na który nakładała czerwoną kamizelkę, oraz długie jeansy.
- Lubię to robić, bo w tedy masz takie ładne oczy – odpowiedziała dziewczyna, klęcząc tuż przed nim – A ty ciągle w tym samym? – miała na myśli ubiór Angela. Chłopak nie rozstawał się z swoim jedynym białym podkoszulkiem, i lekko podziurawionymi na lewym kolanie spodniami. Na szyi miał niewielki medalion, który podarowała mu Melody. Przedstawiał on dwa tańczące aniołki.
- Lubię to, w czym jestem – odparł Angel – I mam prośbę. Możesz nie zbliżać tak swojej twarzy? Znowu będę mieć ochrzan od twojego starego.
Ojciec Melody bardzo nie lubił, gdy jego córka przebywała w towarzystwie innych mężczyzn. Każdemu bowiem „bardzo" podobała się dziewczyna, więc istniało prawdopodobieństwo, że mogą ją skrzywdzić. Lecz ta trzymała się sztywno Angela. W ich bazie, to coś lepszego niż prywatna gwardia ochroniarzy. Co nie znaczy, że Ojciec dziewczyny ufał chłopakowi.
- Kiedy ja lubię patrzeć na te twoje czerwone oczka. Wyglądają tak słodko – Melody lekko odsunęła twarz, na co Angel odetchnął z ulgą.
- Twój staruszek wydał jakieś rozkazy? – spytał po chwili. Melody zamyśliła się przez chwilę
- Nie. Cały czas siedzi w bazie głównej, i dogaduje się z resztą kapitanów.
Angel westchnął. Nic nie wskazywało na to, żeby mógł się ruszyć do miasta. Melody dostrzegła jego znudzenie. Szybko nachyliła się do jego ucha
- Jak tak bardzo ci się nudzi, to mogę cię kryć. Weź ze sobą Wingula. Wtedy będę spokojniejsza. – szepnęła.
Brązowowłosy brodacz zrozumiał że to o nim mowa. Był tego samego wzrostu co Angel, ale i dużo chudszy. Na jego szczęście, nie było tego widać pod płaszczem.
Angel przytaknął przyjacielowi, mówiąc tym samym „Zbieraj się. Idziemy na powierzchnię" oraz znowu zwrócił się do Melody.
- Spokojnie, mnie i tak nic nie może zabić. – wyszeptał
Dziewczyna przytaknęła, ale cały czas martwiła się o chłopaka. Niczym młodsza siostra o starszego brata wyruszającego na wojnę. A może i więcej.
Angel wyjął z plecaka szary płaszcz i założył go na siebie. Potem znowu zaczął czegoś szukać  wyjął z portfela trochę pieniędzy.
- Wrócę za chwilę – powiedział, zostawiając torbę. Melody wzięła plecak i zaniosła go do pokoju chłopaka.
W tym samym czasie Wingul czekał już przy wyjściu.
- Czemu ona kręci się tylko wokół ciebie? – spytał tonem parodiującym zazdrość
- Mógłbym się spytać ciebie o to samo – odparł Angel, wychodząc z bazy.

1 komentarz: