poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowanie roku 2012 w światowym i polskim MMA


Rok 2012 upłyną szybko. Jak wczoraj pamiętam UFC 142 odbywające się w HSBC Arenie Rio De Janeiro i wybiegającego w tłum kibiców Jose Aldo, a ledwie dwa dni temu Cain Velasquez odzyskał pas wagi ciężkiej stracony no rzecz Juniora Dos Santosa. Polskie MMA również nie wiało nudą – od KSW 18 w Płocku, przez MMA Attack 2 w Katowicach po KSW 21 w Warszawie. Dlatego postanowiłem podsumować rok 2012, dzieląc się z wami, według mnie, najlepszymi jego momentami w światowym jak i polskim MMA. 

Świat

Nokaut Roku
Tutaj nie miałem żadnej wątpliwości – Obrotówka Edsona Barbozy z UFC 142 zapadła mi w pamięć po dziś dzień, wraz z bezwładnie padającym ciałem Terrego Martina.

Poddanie Roku
Tutaj sprawa była dosyć skomplikowana. Widziałem wiele ładnych skończeń w tym roku. W końcu stwierdziłem, że nie rozdaję żadnych nagród pieniężnych, nie pracuję dla wielkiego portalu branżowego. Mogę wybrać nie najładniejsze, najbardziej efektowne, a to, które wzbudziło we mnie największe emocje. Wraz z tą myślą przypomniałem sobie UFC 153 i dźwignię na staw łokciowy Antonio Rodrigo Nogueirę. Powrót, dla mnie, ikony brazylijskiego MMA, wręcz prekursora tego sportu po ciężkiej kontuzji wydawał się mocno osłabić Minotauro. Jednak pomimo swojego wieku, ten stary brazylijski weteran nie powiedział ostatniego słowa.

Walka roku
Ten rok dał nam sporo udanych pojedynków. Jednak nie pamiętam tak wyrównanego pojedynku jak Edgar-Henderson na UFC 144. Było wszystko – stójka, zapasy, parter, emocje. Nie było chyba tylko krwi, jeśli mnie pamięć nie myli. Wynik, który mógł pójść w dwie strony, wypadł pomyślnie dla Hendersona.

Gala roku
Na żadnej z gal nie czułem takich emocji, nie było tylu znakomitych walk co na UFC 142. Co tu dużo mówić, prawie same nokauty i poddania, genialne pojedynki, a wszystko to przy gorącej atmosferze, jaką tworzyli brazylijscy kibice. Brazylia to magiczne miejsce i po Japonii jest drugim miejscem gdzie z wielką chęcią oglądam gale UFC

Zawodnik Roku
Przeglądałem walki, bonusy, gale ale niestety, żaden z zawodników nie zapadł mi w tym roku w pamięć. Dlatego tej kategorii nie jestem w stanie wytypować.

Niespodzianka roku
Przed UFC 153 sądziłem że nie zobaczę niespodzianki roku. Ale fakt że Jon Fitch z Erickiem Silvą dali najlepszą walkę na i tak znakomitej gali wgniotło mnie w fotel. Mimo że większość czasu w UFC był nudny, to Fitch zaskoczył mnie. Widać częściej powinien dostawać po głowie od Hendricksa by dawać dobre walki…


Polskie MMA

Nokaut roku
Obejrzałem tą walkę trzy razy by upewnić się w swoim typie. I podtrzymam swoją opinię wygłaszaną na bieżąco. Michał Materla na Rodneyu.

Poddanie roku
Też ciężko mi było wybrać. Z jednej strony Mamed, z drugiej Marcin Held a jeszcze z trzeciej dobijał się Maciej Jewtuszko. Ale przeważyła waga pojedynków. Marcin Held z Rich Clementim na Bellatorze 81. Dźwignia na staw skokowy nie jest łatwą dźwignią a tym bardziej wykonanie jej w walce zawsze cieszy oko takich ludzi jak ja. Tym samym Marcin w ostatnich sześciu zwycięstwach 4 razy zwyciężał poprzez dźwignię na nogę – to robi wrażenie.

Walka roku
Ten tytuł moim zdaniem powinien otrzymać nie tylko pojedynek, w którym było najwięcej dramaturgii czy o najwyższą stawkę. Wraz z tym powinna iść w parze dynamika oraz techniki. Dlatego wybrałem dwie walki roku. Pojedynek Michała Materli z Jayem Silvą i Borysa Mańkowskiego z Rafałem Moksem. Ten pierwszy dramatem i wagą będzie mitologizowany przez następną dekadę i powinien stać się szybko wizytówką KSW. Ten drugi natomiast posiadał wszystko to, co posiadał pojedynek Hendersona z Edgarem.

Gala roku
Wybór dla mnie był prosty: KSW 21. Gala bez pudzianów, bez żadnych freak fightów. Czysty sport. Dużo walk z tej gali chodziło mi w nominacjach. Dodatkowo piękną (przez walory fizyczne jak i sportowe) zrobiły reklamę żeńskiego MMA Karolina Kowalkiewicz(zwłaszcza ona) i Paulina Bońkowska, dając najlepszą walkę na gali. Dodatkowo pojedynki Asłambeka z Borysem i Irokeza z Kornikiem plasują się w tych, do których można powracać od czasu do czasu.

Runda roku
Tutaj wybór był prosty – pierwsza runda walki Kornika z Irokezem na KSW 21 była majstersztykiem MMA. Wiele chciałbym, aby każda runda była taka, jak ta, którą w pełnym boju przewalczyła czołówka lekkich naszego kraju

Wyjście roku
Nie ma co tu dużo gadać – kategoria, którą przyznaję tylko ze względu na KSW. Wyszukiwałem wielu wyjść, jednak najbardziej zapadło mi w pamięć wyjście Michała Materli na KSW 19. Zapowiedź Kasty oraz występ Soboty jeszcze długo będą chodziły mi po głowie.

Zawodnik roku
Trzy razy wytypowałem Michała Materlę. Dlatego też i jemu nadam miano najlepszego zawodnika tego roku. Zdobycie i obrona pasa KSW to jego największe osiągnięcie, a znając Michała, na pewno nie ostatnie. Jak chyba każdy fan, mam nadzieję, że po rozprawieniu się z Grovem na KSW 23 Joe Silva wyszuka telefon do menago Magica.

Odkrycie roku
Jeśli mowa o odkryciu roku, to urodzeni w Czeczeni zawodnicy mają coś w sobie. Anzor Azhiev pomimo bycia całkowitym nowicjuszem w MMA, dodał do niezbyt pokaźnego rekordu nazwiska Cengiza Dany i po całkowitej dominacji Paula Reeda. Jeśli tak dalej pójdzie, z rekordem około 7-0 powinien zasilić szeregi Bellatora albo UFC.

Niespodzianka roku
Jeśli można mówić o niespodziance roku, to jest to przegrana Asłambeka Saidova na European MMA z Mortenem Djurasą. Czeczen wyjechał po pewne zwycięstwo a wrócił... no właśnie. Ciężki nokaut jaki zafundował mu Duńczyk był dla mnie największą niespodzianką minionego roku. 

czwartek, 20 grudnia 2012

Panta Rhei


Przede mną droga jest tylko jedna
Chwycić za miecz, bramy zamknąć
Ma decyzja nie jest przyjemna
Pokolenia zdołają mnie przekląć
Hańba mi, o hańba

Chłopiec nie żyje, koniec koszmaru
Jerozolima upada, niczym z piasku
Bo tam, w każdym zakamarku
Są bestie nieznające umiaru
O biada mi, o biada

Ciemno tu odkąd znikła z sennością
Przygniatała nas swoją niewinnością
A to co winno być mą powinnością
Stało się mojej duszy nicością
Vide, vide, vide, vide

Upadam, trafiony wysokich strzałą
Przyszli, poczuli krew, padlinożercy
Władający nami nielegalnie zwycięscy
Świat ma przez nich ranę niemałą
Słyszę to, słyszę, słyszę

Ogłuchłem, to oni nie zobaczyli
Oślepłem, to oni nie usłyszeli
To wszystko dla nich
To wszystko za nich
Żegnajcie, żegnajcie, żegnajcie

Za pysk, łańcuchami ubezwłasnowolniony
Katowany dzień, noc, miesiąc, rok, milenium
Wyrwany, tłukę pomimo tego jak jestem raniony
One jednak i w kółko i w kółko, jak fatum
Słuchajcie, słuchajcie, słuchajcie

Wracam, nie wiem jak i nie wiem gdzie
Uciekam jak bandyta, którym jestem
Śmierć za mną kroczy, idzie, idzie, idzie
Kroczy za mną, za tym całym złem
Goni mnie, goni, goni

Była częścią mnie odkąd pamiętam
To jej to wszystko zawdzięczam
Ona, w mojej głowie tylko dla niej miejsce
Jej oddałem się, jestem na jej łasce
Nikt mnie nie obroni, obroni

Ona bogini, ja zwykły jej domu robotnik
Nie szukam tego, co każdy inny zalotnik
Nie dominuję, ja jej chcę tylko służyć
W jej cierpieniach wielkich ulżyć
Ja, człowiek, człowiek

Jednak dla niej nic nie znaczę
Jak cienka linka na dratwie
Wiecie po co wam to tłumaczę?
Przecież i tak będę w niesławie
Kimkolwiek jestem, kimkolwiek

Byście uciekli, bo mimo że piękna
Droga do zbawienia jest przeto inna!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Przez krew, pot i łzy


Mimo że upłynęło wiele lat, do dzisiaj wspomnienia o tamtych dniach, miesiącach są nader wyraźne. Tak jak gdybym oglądał zdjęcia z imprezy, przypominając sobie poszczególne elementy układanki. Każde wypowiedziane słowo przechodzi moje ucho jak igła przechodzi przez kartkę papieru, zostawiając dziurę, tak słowa zostawiają rysę na mojej pamięci, zajmują jej miejsce.

***

Ten dzień, który wszystko zaczął, był deszczowym południem listopada. W szkole trwała długa przerwa. Ja, jako outsider, czytałem książkę, chyba to było kolejne fantasy. Na pewno nie brałem udziału w bezsensownych dyskusjach moich rówieśników. Nie lubili mnie, przywykłem. Nie mówiłem o niczym rodzicom, bo i tak kazaliby mi ignorować ich zaczepki. Ale ja byłem tym, który nie potrafił puścić płazem obrazy. Nie miałem komu wyspowiadać się z całego tego gówna, które mnie otaczało. Nie miałem rodzeństwa, w sensie psychicznym, bo biologicznie miałem dosyć sporą rodzinę. Nie miałem przyjaciół, jedynie znajomych z Internetu, którzy byli i jakby ich nie było. Wtedy, gdy tak siedziałem, podeszli i ustawili się obok. Nie zaczepiali mnie twarzą w twarz. Najpierw głośno przy mnie dyskutowali o takich bzdurach jak pornosy, alkohol i papierosy. Było mi wstyd za moje pokolenie, tak zniszczone przez używki. Potem zaczęli jak zwykle.
- Ej, cioto, co tak sam siedzisz? Nie masz żadnego homosia w okolicy, co by ci czas umilił? – zwrócił się gruby jak beka Zenek. Był przywódcą tej całej bandy. I oni, jak na tyknięcie zegara, ryknęli głośnym i żałosnym rechotem. Ignorowałem to. – Mówiłem do ciebie, głucha pierdoło
- Idź sobie – to jedyne, na co byłem w stanie się zdobyć. I do był błąd
- Ojojoj! Ależ się wystraszyłem! Patrzcie! Pierdoła myśli że jest kimś! – i wyrwał mi książkę.
- Oddawaj!
Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej. Zenek uderzył mnie prawym hakiem w brzuch. Dwa lata gruby skurwiel ćwiczył boks. Jedyna moja przewaga nad nim była we wzroście. Reszta czyli obicie na ulicy, siła i psychika, były po jego stronie. To właśnie psychika czyniła tą walkę nierówną. Od dziecka udowadniali mi, że jestem zerem. A dodatkowo byli w grupie. Przegrałem samym swoim istnieniem. Gdy tak upadłem przegrany, wysypali mi książki w plecaka i zdeptali plecy.
- Zapamiętaj, pierdoło, że gównem byłeś, jesteś i będziesz – Zenek jeszcze splunął mi na twarz. Potem śmiali się, idąc dalej korytarzem.

***

- No wie pan – ciągnęła dyrektorka – nie ma dowodów, że to zrobili chłopcy. W szkole nie ma kamer, a wszyscy twierdzą, że Piotruś sam spadł ze schodów. Teraz tylko zwala winę na innych, by nie wyjść na fajtłapę. Wie pan, nasza pani pedagog może pomóc Piotrkowi…
- Obejdzie się – pierwszy raz mój tata miał taki ton. Była to pohamowana wściekłość maskowana z obojętnością. Odkąd go pamiętam, nigdy nie podniósł na mnie głosu. Był zawsze ciepłym, radosnym człowiekiem. Ta poważna, okrągła głowa wraz z okularami nie przypominały mojego taty – sam wytłumaczę to synowi.
Gdy wyszliśmy z gabinetu, zbierało mi się na łzy.
- Ja nie kłamię…
- Wiem – odparł – nie płacz, faceci nie powinni płakać.
- Ale… ale… czemu nic nie potrafię? Czemu to zawsze ja?
Tata nie odpowiedział, sięgnął tylko po telefon. Wystukał jakiś kontakt i przyłożył słuchawkę do ucha.
- Miruś? Tu Jarek. Stary, weź wpadnij do mnie wieczorem….

***

Popołudnie spędziłem słuchając Linkin Parka i Limp Bizkit. Nie obchodziło mnie za bardzo nic. Jednak wraz z dzwonkiem do drzwi nie mogłem powstrzymać ciekowości by zobaczyć, kogo mój tata zaprosił. Nie znałem wcześniej żadnego Mirosława – ani jako mojego kuzyna, ani jako mojego wujka. Przez dziurkę od klucza dojrzałem, jak do holu wchodzi wysoki, barczysty mężczyzna. Był łysy. To od razu rzucało się w oczy. Miał twarz, jakiej w nocy wystraszyłby się niejeden kozak. Wyściskał się z moim tatą. Był jednak sporo młodszy.
- Miruś, słuchaj sprawa jest prosta: małe skurwysyny syna mi maltretują. Weź go wiesz… naucz co i jak.
Mężczyzna zamyślił się.
- Ilu?
- Chyba pięciu. Pięciu głównie, reszta tylko dopinguje. Zapiszę dzieciaka do ciebie. Zapłacę podwójnie…
- Jaruś, jeśli za takie sprawy brałbym więcej, ludzie pluliby, że jestem niehonorowym skurwysynem. Jutro o dwudziestą przyprowadź go pod sekcję.

***

Gdy na dwudziestą pojawiłem pod gmachem, przywitał mnie szyld „Muay Thai Extreme”. Tata zaprowadził mnie pod szatnię. Tam siedział pan Mirek. Dopiero teraz dostrzegłem dwa tatuaże na ramionach – na jednym był znak legionów rzymskich SPQR a na drugim napis w języku japońskim. Nie musiałem się przebierać. Jedynie zdjąłem buty.
- Cześć młody. Mirek jestem. Mirek Korzeniowski – przywitał się. Teraz wydawał się dużo bardziej pogodnym człowiekiem. Podał mi rękę
- Dzień dobry – wydusiłem z siebie, również podałem dłoń. Skierował mnie od razu na salę. Rozgrzewali się tam dwaj mężczyźni. Mieli po dwadzieścia lat. Twarze mieli uradowane od ucha do ucha
- Ty patrz, dziecko się chyba zgubiło – rzekł pierwszy. Gabarytami mógł robić za kulturystę.
- Ty ciemnoto! Tiger mówił przecież że jakiegoś dzieciaka przyjmujemy – drugi z chłopaków był szczupły, ale niemiłosiernie długi i wysoki.
- To on? Chudy jakiś… nie sądziłem że da się być jeszcze chudszym od ciebie.
I zaczęli się przepychać. Barczysty chłopak miał przewagę w klinczu. Chudy jednak sporo nadrabiał refleksem.
- Panowie! Zbiórka! – rozległ się głos trenera.
Chłopaki jak na rozkaz przestali. Gdy przed chwilą byli pogodni, teraz byli sztywni jak deski, a twarze ich poważne były jak u żołnierzy.
- Kuba, Andrzej, poznajcie młodego. Jest nowym nabytkiem naszego klubu. Chłopak przyszedł tutaj by was pozabijać!
Po takiej prezentacji spodziewałem się szybkiej śmierci na treningu. Dlatego ciężko opisać moje zdziwienie, gdy chłopaki zaczęli mi bić brawo. Szybko się z nimi zapoznałem. Kuba, ten barczysty, był studentem archeologii i fanem Mariusza Pudzianowskiego. Dodatkowo miał wadę wzroku i po treningu zakładał okulary. Andrzej natomiast był studentem politechniki, oraz okazem najlepszego zdrowia, jakie może człowiek tylko otrzymać od tych na górze. Na życie zarabiali właśnie sportem. Byli profesjonalistami.
Pierwszego treningu nie zapomnę do końca życia. Nie dość, że czułem jeszcze dzień wcześniejszy, to dodatkowo wyszły moje braki ogólnorozwojowe. Nie potrafiłem wykonywać takich czynności jak pompki, brzuchy cz nawet biegi. Jak żartowali, bardziej przypominało to galopowanie szalonego konika niż bieganie. Jednak nie piętnowali mnie. Pokazali wszystko. Od podstaw. Po raz pierwszy nie czułem presji. Jak czegoś nie umiałem, mówiłem. Nie krzyczeli, nie wyśmiewali. Tłumaczyli, pokazywali. Czułem się z nimi na równy, mimo, że był to mój pierwszy trening sportów walki. Potem przyszła nauka gardy. Poprawili mnie tego dnia przynajmniej dwadzieścia razy w ciągu całego ćwiczenia. Kazali ćwiczyć przed lustrem. Tak planowałem robić.
Trening, zakończony obwodem najcięższych ćwiczeń, wycisnął ze mnie wszystko.

***

Po miesiącu kupiłem rękawice. Przyszła pora na pierwsze sparingi. Moja pierwsza walka skończyła się nim na dobre się zaczęła. Dostałem Kubę. Nie chciał mi zrobić krzywdy, jednak był dla mnie za silny. Pierwszy sierp omal nie urwał mi głowy. Byłem na siebie zły.
- To jest do dupy! Nic nie umiem! Nic nie potrafię!
Pan Mirek spojrzał na mnie groźnym wzrokiem
- Nikt nie powiedział że to przyjdzie łatwo młody! Leć i walcz!
- Ale ja nie umiem!
- Umiesz! Znasz podstawy!
- Nie umiem zadać żadnego ciosu! Jak ma mi to pomóc?!
Pan Mirek był bardziej niż wkurzony. Był wściekły. Po chwili wyglądało, że wpadł na pomysł. Podszedł do Andrzeja, wyszeptał mu coś do ucha. Potem podszedł do mnie.
- Wyobraź sobie, że Andrzej to ten chłopak, który cię gnębi. Najlepiej cała piątka – wyszeptał.
Dał znak do walki. Skupiłem się. Wpadłem w trans – nie było hali, nie było ringu. Był tylko Zenek, ten gruby skurwysyn. Było ciemno, a ja czułem, jak moje dłonie płoną. Widziałem ten jego wredny uśmiech, słyszałem wszystkie obelgi, które powiedział w moją stronę.
- Trenerze, co z nim? – spytał rozkojarzony Andrzej.
A ja uderzyłem.
Byłem od niego lżejszy o dwadzieścia kilogramów. Jednak fakt, że nie trzymał zasłony, a ja byłem wściekły zrobił tak piorunujący efekt. Andrzej chwiał się na nogach. Potem dowiedziałem się, że Kuba z panem Mirkiem w tamtym momencie rozwarli usta z wrażenia szepcząc „O kurwa!”. Ja biłem. Mocniej i szybciej z sekundy na sekundę. Rozciąłem andrzejowi brew. Chyba tego było już za wiele, bo uderzył mnie kombinacją lewy prosty – prawy hak. Zachwiałem się. Po chwili skończył to lewym sierpowym. Leżałem na macie, jako papierkowy przegrany, jednak w głębi serca wiedziałem, że wygrałem.
Po treningu trener kazał mi zostać.
- Piotrek, mam do ciebie pytanie. Mogę?
- Tak jest proszę pana.
-  Rozumiesz po co tu jesteś?
Milczałem.
- Nie
- Słuchaj. Dyskutowałem o tym z twoim ojcem. On i ja znamy się od dawna. Wiem, co się dzieje u ciebie. Chciałem to załatwić na moich warunkach: podejść na następny dzień do skurwieli, przedstawić się jako twój wujek i wyjaśnić parę spraw. Ale wiesz czemu nie warto tego robić? Bo będziesz jak ten biedak, któremu zamiast wędki dano rybę. A ja wolę, byś ty dostał wędkę Piotrek. Rozumiesz?
Kiwnąłem głową. Jakoś dziwnie miękko robiło mi się na sercu.
- Zapamiętaj młody. Tutaj nie liczy się jak słaby jesteś, jak ciebie nazywają poza salą. Tutaj, wszyscy jesteśmy równi, przelewamy ten sam pot, tą samą krew, te same łzy.

***

Minęło pół roku. Na sparingach byłem ciągle poduszką do bicia, ale się starałem. Prawdziwy test dla tego, co nauczyłem się na Muay Thai miał dopiero nadejść. Przez te pół roku starałem się unikać kłopotów jak najszerzej. Jednak musiały mnie one znowu dopaść. Należy dodać, że jednak sporo się zmieniło – przytyłem kilka kilogramów, widać było po moich ramionach, że jestem we wczesnej fazie trenowania.
Gdy wychodziłem ze szkoły otoczyła mnie cała zgraja. Nauczyciele uciekli w popłochu. Zenek wyszedł z tłumu
- Te, pedale, dostałem dzisiaj kolejną laskę u tej suki od polskiego. I wiesz co? Musze obić jakiemuś frajerowi pysk. A że ty jesteś jedynym frajerem w okolicy, to wypadło na ciebie. No nie płacz piesku, chodź, tatuś cię uspokoi.
Tłum ryknął. A ja dojrzałem Pana Mirka. Zatrzymał się w pół kroku. Przez chwilę myślałem że wejdzie i uspokoi tłum. On jednak uśmiechnął się, oparł się o drzewo i pokazał kciuk do góry.
To mi wystarczyło. Teraz, po pół roku treningu widziałem wszystko. Walka nie trwała długo. Gdy grubas zbliżył się do mnie, zrobiłem pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy – złapałem go w tajski klincz i ściągnąłem głowę na moje kolano. Usłyszałem trzask łamanego nosa. Zenek padł nieprzytomny na glebę. Ze spojrzeniem pełnym nienawiści rozejrzałem się po tłumie. Odeszli, jak gdyby rażeni prądem. Spojrzałem że pana Mirka już nie było. Pewnie mi się przewidziało, pomyślałem.
Nauczyciele jak nigdy, tym razem błyskawicznie do mnie podskoczyli. Przeczuwałem kłopoty

***

Mój tata nigdy nie miał takiej satysfakcji na twarzy, gdy dyrektorka ze zgrozą opowiadała o mnie jako młodocianym bandycie, co to porządnych ludzi bije bez mrugnięcia okiem. Jak gdyby w głowie miał przygotowany chytry plan.
-… powinnam zgłosić pana syna na policję – zakończyła swój wywód.
- A wie pani gdzie ja panią powinienem zgłosić? Dowiedziałem się paru ciekawych rzecz. Jest pani w pewnym stopniu spokrewniona z Zenkiem. To pani daleki siostrzeniec. Dlatego chłopak robił co chciał. Jak na to zareaguje kuratorium? Mam zresztą świadka, który czeka za drzwiami, a potwierdzi, że mój syn się tylko bronił, a nauczyciele uciekli w popłochu przed bójką, byleby nie było odpowiedzialności.
Dyrektorka zrobiła się blada na twarzy
- Nie ośmieli się pan…
- Ośmielę. To osoba dosyć znana w społeczeństwie, bardzo wiarygodna. Ma pani dwa wyjścia. Albo ustąpi pani ze stanowiska, albo zgłoszę panią do kuratorium.
Wyszliśmy z gabinetu, zostawiając oszołomioną dyrektorkę. Przed drzwiami czekał na nas pan Mirek. Czekał z plastikową siatką.
- Młody – zwrócił się do mnie trener – jestem z ciebie dumny.
Te słowa warte były każdej innej nagrody na świecie.
- Dziękuję – odparłem zawstydzony
- Mam coś dla ciebie. Mam nadzieję, że pasuje
Podał mi siatkę. W środku znajdowała się koszulka. Cała biała. Z tyły miała czaszkę, wokół której widniał napis Through Blood, Sweat and Tears. Z przodu, na ukos, od prawej piersi do lewego biodra, brzmiał tytuł Muay Thai Profesional Fighter.
Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Jutro trening. Mam nadzieję, że sława największego kilera na dzielni ci nie uderzy do bani – pan Mirek roześmiał się. Mój tata również.
A ja, pierwszy raz od dłuższego czasu śmiałem się razem z nim. 

niedziela, 16 grudnia 2012

Młoda



Dla Eweliny, by zawsze się uśmiechała i nigdy nie wątpiła w to, kim jest i dlaczego jest taką a nie inną osobą.



Jeśli kiedyś zechcę portret, to od ciebie
Ty i ja to para natchnionych artystów
Których dzieła wartych będą kilka snów
Twoja sztuka jak gwiazdy na niebie
Ja maluję słowem, ty piszesz palcami
Ty czytasz między moimi wierszami
Ja wnikam w głąb duszy twych obrazów
Widzę ciebie, wiedzę piękno, widzę
Krytyków twej sztuki nienawidzę
Ty przecież nie sprejujesz budynków
Ty tworzysz sztukę, jakiej teraz nie znają
Niech żałują, że się nią nie zachwycają

Teraz usiądź, schlejmy się i lećmy tworzyć
Śmiej się, kochaj, znajdź powód by żyć
Jest między nami więź, nie sądzisz młoda?
Jedno drugiemu pomoże, sił nagle doda
Kopnie gdy zacznie wygadywać głupoty
Wyściska gdy wróci z dalekiej podróży
Na barkach wyniesie, gdy przylecą kłopoty
Jedno drugiemu zawsze radą usłuży
Ileż to naszej więzi mieliśmy już dowodów
Ile razy jedno przez drugiego omal nie płakało
By ze sobą przebywać, nie potrzeba powodów
Będziemy za sobą tęsknić, choćby nic się nie stało
Choćbyśmy mieli tylko zniknąć na dzień lub dwa
Razem będziemy silniejsi od niejednego lwa

Wszystkiego najlepszego dla przyjaciółki
Dla najlepszej z najlepszych dodać należy
Przy naszej dwójce człowiek jest taki malutki
A najważniejsze, że jedno w drugiego wierzy

J.N. Miszon

środa, 12 grudnia 2012

Against



Jestem przeciw tępocie w szkołach
Jestem przeciw słabym filmom w kinach
Jestem przeciw idiotkom robiącym słit focie
Jestem przeciw tchórzostwu w Internecie
Jestem przeciw  Emo i Carpe Diem
Tak, sprzeciwiam się temu i to wiem
Sprzeciwiam się uczeniu bez nauki
Bo powstają w głowie spore luki
Sprzeciwiam się słowom bez słowa
Bo po tym mindfuck a nie głowa
Sprzeciw wobec serca bez serca
Bo to dusze od środka wywierca

Ja się pytam, gdzie równość
Gdzie życie, gdzie wolność?
Gdzie pasja, gdzie autorytet
Gdzie ludzie co mają priorytet?
Gdzie są ci co mają w życiu cel?
Gdzie dobrej nowiny głosiciel?
Czemu w radiu tylko o tragedii?
Chciałbym od życia trochę komedii
Chciałbym by świat inny był
Bym z dumą w nim żył

Gdzie czasy gdy jak mówię kocham
To czuję to, a nie chwilę potem znikam
Gdzie te czasy gdy piękno było pięknem
A nie, ładne dziewczyny jakby piętnem
Pokryte, tak się zachowują przy chłopcach
Zazdroszczą tym, co to z kolejnym w zaroślach
Bawi się nie tak, jak ją starsza kobieta uczyła
Dziwne to, ja wolę by się dziewczyna zarumieniła
By się uśmiechnęła, bo to jest właśnie piękne
I to są prawdy o kobietach odwieczne

Sprzeciwiam się za nic szacunkowi
Bo tego samego nie dajemy żołnierzowi
Który za tą Polskę walczył, Polskę kocha
A jacyś grubi ludzie mówią mu „wynocha”
Oddajemy autorytet i później narzekamy
Prostych i niewinnych o to obwiniamy
I potem widzę „JP” w ledwie podstawówce
Mam ochotę zmienić coś dzięki wskazówce
I paru matkom polecić parę środków
By wychowały lepszych chłopców

Jestem przeciwny zamykaniu tych
Co w obronie bliźnich bili ludzi złych
Wypuszczaniu pedo i bandytów
Bo brak prokuraturze dowodów!
Sprzeciw dla faszyzmu i rasizmu
Nie dla nie używania rozumu
Stop z religią jako pseudo drogą
Bo jest to dla niej tylko zniewagą
Niby jesteście religią pokoju
To czemu zwracam się do was „woju”?
Mam nadzieję, że wiesz że to oznacza
Iż dzisiaj krzyż podobny jest do miecza

Stop pseudo chłopcom którzy nie robią pompek
I nie, nie zazdroszczę im szpanu u dziewczynek
Puste ciągnie do pustego, nic na to nie poradzę
Ale jako że mnie to wkurwia to tutaj to wsadzę
By dostać szacunek musisz być jak wszyscy
Temu też jestem przeciw, jak wojownicy japońscy
Będę walczył w dla mnie możliwy sposób
By pokonać to u co poniektórych osób

J.N. Miszon

niedziela, 9 grudnia 2012

Inverno


Budzę się, wstaję i zaczynam myśleć
A za oknem zima trwa w najlepsze
I jakimś trafem dzięki temu piszę
Pragnę w jej cichy szept w uchu usłyszeć
Wtedy, bum, obrazy jak żywe
Przesłaniają życie prawdziwe
Wizje, jak mogłoby być
Jak mógłbym tutaj żyć
A po chwili skupienia oto ona
Stoi samotna, ubrana skromnie
Marznie na mrozie kobiecina
Pomagam, jakoś nie powiem „nie”
To moją wadą, moją zaletą
Moją klątwą, moją monetą
Ona dziękuję, ale potem znowu
Zimna była, jest i będzie po wieki
Poddaje wątpliwość memu męstwu
Przywykłem, niczym człowiek kaleki
Dla niej jestem tym otaczającym śniegiem
Jak każdy, bo dla niej jesteśmy zerem
Nie liczy się nic, tylko jej kochanek
Nie znam człowieka, ale mu zazdroszczę
Ona nie szczędzi mu zachcianek
Mimo wszystko to ją jak boginię czczę
Jest tego warta, każdej minuty i godziny
To ona poddaje nas najważniejszej próbie
By sprawdzić, jak narysujemy jej ryciny
A potem sprawdzić, jak radzimy sobie w służbie
Ten kto to przetrwa jest warty jej uwagi
Warty jest spraw najwyższej wagi
Ja odpadłem na starcie, bo nie rysuje
Ja piszę, więc tylko z kąta ją opisuje
A wiedzcie, że nie ma piękniejszej
Nie ma nad elementy świata większej
I mimo tych rzeczy, jest łagodna
Dla tych, którzy są jej bliscy
Przy niej oni dobija się od dna
Jednak nie wszyscy, nie wszyscy
Za słabych zabije jej piękność
Za silni na nią nie zwrócą uwagi
Dla nich pospolita, taka jak inne
Ale to co ją wyróżnia to zażartość
Ona nie przyjmie tak, o, zniewagi
Zemści się, jej imię jest dla niej cenne
I za to wszystko ją właśnie kocham
I dziękuję, że mogę ją widzieć
Nie tylko w snach, i tam tylko słyszeć
Bo gdy na zewnątrz sobie wzdycham
Patrząc, jaka ona jest dzika
Mimo wszystko mnie nie spotyka

J.N. Miszon

środa, 5 grudnia 2012

兄弟愛


Podkowa Leśna, godzina osiemnasta
Patrzę za okno, pusto wszędzie
I tak myśląc, jak to ze mną będzie
Dostrzegam, że u ciebie jedenasta
Ja dumam nad zadaniami i wierszami
Gdy ty uczysz się za lasami i morzami
Dwa w jeden, jeden w dwóch ciałach
Tak należałoby naszą dwójkę nazwać
My którzy do śmierci będziemy balować
Inni charakterem, jednym w zmysłach
Mali ciałem, duchem za to sporzy
Patrioci, jeden z marszem równym krokiem
Drugi kibicuje naszym w sercu z Orłem
I tak się zastanawiam, jak to się nam ułoży

Urodzeni w tym samym roku
Sieją postrach u sił zmroku
Hermanos Que Bailan
Nie znają słowa rozłam

Razem od kołyski, szkoły, aż po tatami
Wspólne zabawy, śmiech, łzy i nauka
W oczach rodziców byliśmy aniołami
W naszych głowach nie powstała luka
Wspólne ideały nam były wpajane
Wspólne problemy były rzucane
Jeden za drugiego wskoczy w ogień
Jeden za drugiego nadstawiał głowę
Jeden nie dawał drugiemu cierpień
Jeden walczył, drugi udawał sowę
I to właśnie nas ukształtowało
Takie życie nam pasowało
Tak teraz patrząc na wyblakłą fotografię
Myślę „Wytrwać do spotkania potrafię”

Urodzeni w tym samym roku
Sieją postrach u sił zmroku
Hermanos Que Bailan
Nie znają słowa rozłam

To było wczoraj, gdy wyjechałeś
Pół świata tamtego dnia objechałeś
Rok później szok, to ja u ciebie
Odnaleźliśmy bez trudu siebie
Coś w nas jest, że na końcu świata
Wiemy, gdzie jesteśmy, i dlatego
Nie potrzebna w mózgu żadna łata
Gdy trzeba znaleźć brata kochanego
To relacja której nie winno opisywać
Tylko ci wyżej rozumieją co w sercach
Co w duszy i co w naszych głowach
I tego będziemy się pilnować
Więc znaj dewizę mówioną wcześniej
Będzie dla ciebie po prostu lepiej

Urodzeni w tym samym roku
Sieją postrach u sił zmroku
Hermanos Que Bailan
Nie znają słowa rozłam
Kiedyś znowu będą razem
Nie rozdzielisz ich żelazem
A gdy tak będzie, pamiętaj
Świecie, powiedz sobie żegnaj!

J.N. Miszon

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Światło i Mrok




Tam gdzie spotyka się dobro i zło, działa kontrast. Kontrast, który zauważa każdy człowiek. Bez wahania nazywa jedno „jasność” a drugie „ciemność”.
A co jeśli to Mrok jest Światłością, a Światłość Mrokiem?

***

Miasto ogarnął płomień. Powoli dostawał się do mieszkań przez najmniejsze szczeliny. Mieszkańców już to nie obchodziło. Nie było ich,
Umarli.
Rycerz, przyglądał się temu z cienia, jako bezstronny obserwator. Los ludzki nie był jego sprawą. Nic go nie obchodzili ludzie, którzy tam umarli, bądź umierali. Tak sobie wmawiał. Bo czy on był jeszcze człowiekiem? Po chwili refleksji, wiedział że jednak jest. Wiedział, że człowieczeństwa nie da się pozbyć, że jego cząstka zostaje w każdym.
Nawet w Rycerzu Śmierci.
Wkroczył na rynek wolnym krokiem. Jego atramentowa zbroja lśniła w płomieniach. A ten, który sprowadził płomień, śmierć i zniszczenie, stał przed nim. Otulony, w kredowy płaszcz, mężczyzna uśmiechnął się do Rycerza. Po chwili wybuchnął głośnym, żałosnym rechotem.
- Z czego się tak radujesz? Czy kogoś twojego pokroju powinien bawić taki widok? – spytał Rycerz.
- A czy kogoś twojego pokroju powinien smucić?
Zapadła cisza. Po chwili obaj chwycili za miecze. Po niewielkim ryneczku rozbrzmiał szczęk obijanej stali. Schowali broń.
- Żal mi ciebie, Rycerzu. Samo twoje imię nie odwzorowuje tego kim jesteś. Sam człon Rycerz, powinien oznaczać honorowego wojownika, chroniącego ludzkość. Ty zaś jesteś posłańcem swej pani. Niesiesz śmierć. Powinna cię nazwać „Heroldem”. Brzmiałoby to prawdziwiej. Ale nie. Musiała nadać ci miano Rycerza Śmierci. A Rycerz Śmierci to idiom. Synonim od mordercy i niszczyciela. Każdy z nas ma jakąś rolę, Rycerzu. Gdy my dajemy życie w imieniu Naszej Pani, ty i tobie podobni powinni je odebrać po pewnym czasie w imieniu swojej. Każdy ma swoje miejsce. Ty zaś zamiast odbierać życia chcesz je dać. Poeta nazwałby to ironią, a aktor Komedią Przeznaczenia.
- To mi ciebie żal, Dawco. Twierdzisz że każdy ma swoje przeznaczenie. Twierdzisz, że ty i tobie podobni dajecie życie. Śmiejesz się z mojego litowania się nad losem ludzkim. A czy ty sam nie należysz do tej Komedii Przeznaczenia? A czy to nie ty posłałeś rzekę dusz do świata mojej pani? Kim jesteś, by mnie zastępować?
Znowu dobyli broni. Klingi otarły się o siebie w tańcu. Schowali miecze.
- Już wyjaśniam Rycerzu. Otóż śmierć nigdy nie przerodzi się w życie. Zabijając kogoś, nie możesz tym samym wrócić życia komuś innemu. Natomiast jeśli damy życie komuś, kogo przeznaczeniem będzie zabicie kogoś innego, to wtedy życie zmieni się w śmierć. Tym właśnie boskim prawem mogę odbierać żywota.
- Mylisz się znowu. Prawdą jest, że nie da się wrócić zabranego życia. Ale po śmierci czeka lepsze życie. Życie wieczne. Życie z daleka od naszej dwójki. Dlatego też śmierć może być i życiem. I ja też mam prawo do tego.
Zapadła długa cisza. Dawca znowu zaczął rechotać
- Życie wieczne..? Wielkie słowa jak na tobie podobnego. A więc na tej scenie sztuki Komedii Przeznaczenia spotkała się dwójka aktorów, którzy zostali przypisani nie do tych ról.
- Świat nie jest idealny. Jest proporcjonalny, ale to nie daje mu idealności. Część ludzi rodzi się słaba, by część była silna. Część rodzi się głupia, by część była mądra. Część rodzi się biedna, by część była bogata. Świat nie jest doskonały. Ale dlatego jest piękny. Dlatego, że takie jest przeznaczenie. Wyboiste, niezrozumiałe, ale słuszne, moim było stać się Rycerzem Śmierci, twoim było stać się Dawcą Życia. Nic nie jest idealne.
- I niech zostanie tak, by człowiek myślał, czy Światłość jest Mrokiem, czy Mrok jest Światłością.
Rycerz się zgodził
I ostatni raz skoczyli ku sobie.

***

Nasz świat działa na zasadzie kontrastów. Czasami jednak zadajemy sobie pytania, czy jedno jest drugim i czy drugie nie jest pierwszym. Jak np. Wojna i Pokój, Prawda i Fałsz.
Światło i Mrok.







POSŁOWIE


Będzie krótkie ale treściwe. Ilustrację do opowiadania, które notabene uważam za swoje najlepsze dzieło dotychczas, wykonała moja przyjaciółka, którą uważam za jedną z najlepszych młodych artystek. Jej pseudonim artystyczny to Nifhleim. Serdecznie zapraszam do polubienia jej fan page'a na facebooku:
Pozdrawiam moich czytelników:

J.N. Miszon