sobota, 3 maja 2014

Pierwsze strony zapisane wiosną



Była wiosna. Piękny śpiew ptaków ginął pośród szeptów drzew. Było tajemniczo, a zielone liście tworzyły atmosferę nostalgii do czasów przed cywilizacyjnych, gdzie matka natura, ta pierwotna siła rządząca światem, miała realny wpływ na rozwój tej pięknej planety, zielonej wyspy na oceanie kosmosu. 
Była wiosna, a kwiaty, które wcześniej milczały zimą, ciągnęły w górę, niczym skoczek olimpijski, próbujący przebić się przez bariery ludzkiego ciała, dzięki czemu zostanie zapamiętany przez następne pokolenia jako ten, co pobił rekordu. 
Była wiosna. To właśnie na wiosnę zawierane są znajomości, to właśnie w momencie rozkwitu życia budzą się takie uczucia jak miłość, gdzie dwoje ludzi, całkiem sobie odległych, łączy się uczuciem tak silnym, że czasami słowa „I śmierć nas nie rozłączy” nie są dostatecznie silne, by oddać ogrom mocy tego słowa. Ponoć to właśnie słowo było pierwszą siłą wszechświata. Nie mnie oceniać. 
Była wiosna. On był teoretycznie nikim. Prosta twarz, przeciętne rysy, a sylwetka też taka chuda, pewnie dzisiaj by się podobała, ale wtedy chudy nie miał szans bytu. Inteligent, z głową w chmurach, którego jedynym wysiłkiem było przetrzeć stare, wysłużone okulary. Pisał wiersze, opowiadania, książki i ogółem był obeznany ze słowem. Tworzył kolejna powieść do szuflady. Często to robił, gdy eksperymentował z nowym dla siebie gatunkiem. Zaczął od kryminałów, potem spróbował książek obyczajowych. Gdy jego warsztat się poszerzył, odważnie wkroczył w świat dramatów. Słowo w jego rękach było żywe. Styl tego młodzieńca potrafił poruszyć by nawet najtwardsze z najtwardszych serc, a gdyby ktoś przeczytał opis jakiejś postaci, ani chybi widziałby ją oczyma wyobraźni. Zdolny był zaprawdę chłopak. Jednak był również skory do wyzwań. Dlatego podjął się kolejnego gatunku. 
A był to romans. 
Tu tkwił problem. Chłopak nigdy nie przeżył miłości jako takiej. Dużo czytał, przez co naśmiewano się z niego. Jednak nigdy żadna białogłowa nie zwróciła na niego uwagi. Widocznie było tak z powodu jego ciała. Oczywiście, on był zauroczony widokiem krasnych panien, które migały mu na szkolnych korytarzach, lecz żadna nie utknęła mu w głowie na dłużej, niż dzień. Widocznie jego umysł kontrolował na wodzy serce, stworzone przecież przez Boga do kochania. A jak wiadomo, boski twór ciężko jest trzymać na wodzy przez dłuższy czas. Dlatego też nastała magiczna wiosna. On siedział w parku. Świeciło piękne słońce. Było ciepło, dlatego też i on ubrał się lekko. 
W parku zastał tajemniczą dziewczynę. Była ładna, za ładna jak na okolice, można by rzec. Ani za wysoka, ani za niska. Nie była ni za szeroka, ni za wąska. Idealna w każdym calu, zwracała uwagę okolicznych synów Adama. Nie wiedzieć czemu, to właśnie on, skromny poeta i literat, zwrócił jej uwagę. Nie wiedzieć czemu. Może to przez duże, zmęczone od czytania oczy? A może przez stare, zniszczone kartki pamiętnika, które ten zawsze nosił ze sobą? Na to pytanie ciężko mi odpowiedzieć. Faktem jednak było, że dziewczyna skierowała się ku niemu. Gdy stanęła twarzą w twarz z nim, wydawała się być wielce zainteresowana jego notatkami. Jej oczy płonęły zainteresowaniem do otaczającej rzeczywistości. Tak bardzo przypominała dziecko, próbujące na swój własny, dziecięcy sposób, poznać świat. Czy było to dobre, czy złe? Ciężko jednoznacznie określić. Bo gdyby nie ta ciekawość, nigdy nie narodziłaby się ta znajomość. 
- Hej – zaczęła. Jej głos wydawał się być miodem. Miodem dla jego uszu – Co robisz? – spytała, wskazując na notatki. 
- Zbieram materiały – odparł chłopak – pisuję opowiadania. 
- O – zdziwiła się. Zaskoczył ją – A jakie opowiadania? 
- O wszystkim. Głównie o problemach nas, ludzi, we współczesnym świecie. Nie chcę za bardzo wchodzić w temat, bo boję się, że nie zrozumiesz, co chcę przekazać, przez swoje prace, a w żaden sposób nie chciałbym zanudzać tak pięknej nieznajomej, jak ty. 
Dziewczynę oblał rumienieć. By to ukryć, wybuchła śmiechem, ale nie takim złym, drwiącym, a tym serdecznym, jakim przyjaciel obdarza tylko przyjaciela 
- Dobre sobie. Mnie ciężko znudzić. Moja mam twierdzi, że aby spróbować mnie zanudzić na śmierć, potrzeba przykuć mnie do krzesła, i maltretować tym samym materiałem przez okres dwustu lat, kiedy moja wyobraźnia przestanie nawet próbować wymyślać coraz to nowsze pomysły dla danego tematu. A tak poza tym jestem Marta. A ty? 
- Łukasz. 
Gdy wyjawił jej swoje imię, nie myślał nawet, że przyczynił się do rozpoczęcia najbardziej nieszablonowej relacji, jaka kiedykolwiek miała miejsce na tej skromnej planecie zwanej przez wszystkich jej mieszkańców Ziemią. 

Minęły dwa miesiące. Spotykał Martę częściej. Nie tylko w parku. Pojawiała się znikąd, przywołując wokół niego poczucie chaosu. Nic nie było takie samo. Gdy widział ją, czuł się taki dziwnie spokojny i pełen energii jednocześnie. Jego myśli były o wiele aktywniejsze, gdy stała tuż and nim. Nie raz siedziała obok niego, gdy zaczynał robić podstawowe szkice do swojej książki. Miało to być jego wielkie dzieło, które rozsławiłoby go na skalę światową. Nie powiem wam, co czym była ta książka, gdyż dzisiaj jej już nie można dostać. Powiem natomiast, że Marcie się podobała. Czytała pierwszy rozdział przedpremierowo, w chwili gdy go napisał. Była zafascynowana. Łukasz, najcichsza z rzek w okolicy, okazywał się mieć niesamowicie nieprzeciętną wyobraźnię. 
- To jest świetne – oceniła – Nigdy nie czytałam czegoś lepszego. Idealny masz styl. Będziesz wielki. Czuję już, jak twoje książki sprzedają się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Będziesz kimś! 
Łukasz tylko śmiał się z jej komplementów. 
- Nie schlebiaj mi tak, bo mężczyźnie nie wypada się rumienić, a słowo daje, jestem tego coraz bliżej, im dłużej rozmawiam z tobą. Dziękuję wszak za pozytywne opinie. 
Dziewczyna zrobiła ukłon na dworski wzór. 
- A może – zaczęła nieśmiało – może chciałbyś, aby twoje słowa zostały zamienione w obraz? 
Chłopak zaśmiał się serdecznie. 
- Słowa mają to do siebie, moja droga, że odpowiednio ułożone, stają się najciekawszym obrazem, jakiego ludzkość jest w stanie stworzyć przez setki lat! 
Ona jednak nie ustępowała. 
- Mimo wszystko chciałabym się podjąć tego zadania. Proszę! Czy mogę spróbować? 
On się zgodził. 
Następnych kilka tygodni pracowali razem. Ona patrzyła na niego, tworząc wzory do ilustracji jego książki. On zaś przypatrywał się jej, tworząc żeńską postać. Pewnego razu ich dłonie zetknęły się. Odskoczyli od siebie, zawstydzeni. Jednak za drugim razem ich elektryzujący dotyk trwał dłużej. Za trzecim już razem się pocałowali. Trwało to krótko, był to wszak drobny występek emocji. Jednak stało się faktem, że po tygodniu zaczęli ze sobą chodzić. To było dla wszystkich niepojęte, co taka ładna dziewczyna widzi w takim chłopaczku jak on. 

Byli ze sobą tak dwa lata. On cały czas pisał swoje największe dzieło, którego najważniejszą muzą była ona. To na ich relacji wzorował dzieło, za które później miał być znany. Nikt jednak nie wie, jak skończyło by się owo dzieło, gdyby nie wypadek. A wypadek zdarzył się na dwa dni przed tym, nim planowo chłopak miał podjąć najważniejszą decyzję swojego życia. Kupił nawet wszystkie wymagane ku temu przedmioty. Jednak gdy wrócił do domu, nie zastał ukochanej. W skrzynce natomiast czekał list. Był krótki, napisany nieznanym mu charakterem pisma. 
List mówił, by przyszedł na ulicę Jodłową o północy, z soboty na niedzielę, jeśli chce uniknąć popełnienia największego błędu w życiu. Język jednak zapisany był w taki sposób, że nie sposób było go zignorować. Tak więc udał się na Jodłową w noc z soboty na niedzielę. Znajdował się tam niewielki, zdawałoby się, klub „Streamline”. Gdy minęło piętnaście minut po północy, chciał już wracać do domu, gdy nagle dostrzegł kogoś, kogo w życiu nie spodziewałby się nigdy znaleźć. 
Do klubu wchodziła Marta. Niewiele myśląc, również wślizgnął się do budynku. Okazał się być większy, niż wyglądał w rzeczywistości. Pod ziemią ciągnęły się korytarze pełne pokoi. Łukasz śledził uważnie swoją ukochaną, gdy zauważył, że podchodzi do niej dwójka mężczyzn. Po chwili ci zniknęli w pokoju. Podszedł więc i zaczął patrzeć przez dziurkę od klucza. 
I o mało nie dostał zawału. Bowiem zastał ukochaną rozbierającą się przed nieznanym sobie mężczyznom, by po chwili zadowalać ich w sposób cielesny i to w taki sposób, jaki nigdy nie zgodziłaby się zaspokoić jego. Jakaś lodowa szpila wbiła się w serce chłopaka. Chciał wyjść, ale patrzył, jak ci nieznani mu ludzie korzystają z czegoś, co uznawał za swoją własność. 
O dziwo, Łukasz trafił do pokoju ochrony, a tam udało mu się zdobyć nagranie z dzisiejszej nocy. 

Marta wróciła na następny wieczór. Spokojnie, niby skradając się, wchodziła do ich mieszkania. Chciała powoli wślizgnąć się do sypialni, gdy nagle zapaliły się światła. Na fotelu siedział Łukasz. Był smutny. Na policzkach jeszcze było widać ślady łez. 
- Gdzie byłaś? – spytał trochę zimnym tonem. 
- U koleżanki. Mówiłam ci przecież, że idę nocować do Aśki – odparła. 
Zdenerwował się. 
- Tak? A co kurwa ma znaczyć to? 
I nagle na telewizorze pojawiło się nagranie z wczoraj. Marta stanęła jak wryta. Wydawała się być poza światem, a w jej oczach pojawiły się złe obrazy. Łzy poleciały po policzkach. Spojrzała na chłopaka, ale wiedziała, że nie znajdzie tam ratunku. Postanowiła więc milczeć. Łukasz widział jej smutek. Wyciągnął z kieszeni pudełko i rzucił z całą siłą pod jej nogi. Pierścionek z diamentem upadł tylko kawałek dalej. 
- Kochałem cię. Kochałem cię całym sobą. Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdziesz kogoś, kto kochałby cię bardziej. Może tak, a może nie. Wiem jednak, że przyczyniłaś się do podjęcia bardzo ważnej dla mnie decyzji – wskazał na jej spakowaną torbę – Idź precz z mojego życia. Śpij z kim chcesz, gdzie chcesz, byleby nie ze mną. 
Nim zdążyła się usprawiedliwić wyrzucił ją za drzwi. Dobijała się do jego mieszkania przez dwa tygodnie. Przez ten czas skończył powieść. Nazwał ją jej imieniem. Wysłał mailem do redakcji. Potem nastąpiło to, co musiało nastąpić. 

Martę spotkałem na pogrzebie. Płakała. Nie wiedzieliśmy, że była winna jego samobójstwa. Ja domyśliłem się prawdy potem, czytając zakończenie powieści. Okazała się bestselerem. Wbrew wszystkiemu, Łukasz ją kochał. Piętnaście procent z zysków zapisał na jej konto. Marta jednak nie była już tą samą osobą. Raz tylko rozmawiałem z nią o śmieci Łukasza. Było jej przykro, ale podobnież zrobić to co uczyniła. Zapłaciła za to najwyższą cenę. Zmarła zresztą dwa lata później. Prowadziła pod wpływem alkoholu. Nie wiem, czy było to umyślne samobójstwo, czy zwykły wypadek. I pewnie się nie dowiem. 
Ich pogrzeby, Łukasza i Marty, były bardzo różne. Jednak jest jedna cecha, która jak dzisiaj patrzę, nie zmienia się wcale. To, co łączyło ich pochówki, wprawia mnie do dzisiaj zakłopotanie i przypomina o dwójce najdziwniejszych ludzi, jakich przyszło mi poznać. Zgodnością była pora roku. 
Była wiosna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz