poniedziałek, 17 grudnia 2012

Przez krew, pot i łzy


Mimo że upłynęło wiele lat, do dzisiaj wspomnienia o tamtych dniach, miesiącach są nader wyraźne. Tak jak gdybym oglądał zdjęcia z imprezy, przypominając sobie poszczególne elementy układanki. Każde wypowiedziane słowo przechodzi moje ucho jak igła przechodzi przez kartkę papieru, zostawiając dziurę, tak słowa zostawiają rysę na mojej pamięci, zajmują jej miejsce.

***

Ten dzień, który wszystko zaczął, był deszczowym południem listopada. W szkole trwała długa przerwa. Ja, jako outsider, czytałem książkę, chyba to było kolejne fantasy. Na pewno nie brałem udziału w bezsensownych dyskusjach moich rówieśników. Nie lubili mnie, przywykłem. Nie mówiłem o niczym rodzicom, bo i tak kazaliby mi ignorować ich zaczepki. Ale ja byłem tym, który nie potrafił puścić płazem obrazy. Nie miałem komu wyspowiadać się z całego tego gówna, które mnie otaczało. Nie miałem rodzeństwa, w sensie psychicznym, bo biologicznie miałem dosyć sporą rodzinę. Nie miałem przyjaciół, jedynie znajomych z Internetu, którzy byli i jakby ich nie było. Wtedy, gdy tak siedziałem, podeszli i ustawili się obok. Nie zaczepiali mnie twarzą w twarz. Najpierw głośno przy mnie dyskutowali o takich bzdurach jak pornosy, alkohol i papierosy. Było mi wstyd za moje pokolenie, tak zniszczone przez używki. Potem zaczęli jak zwykle.
- Ej, cioto, co tak sam siedzisz? Nie masz żadnego homosia w okolicy, co by ci czas umilił? – zwrócił się gruby jak beka Zenek. Był przywódcą tej całej bandy. I oni, jak na tyknięcie zegara, ryknęli głośnym i żałosnym rechotem. Ignorowałem to. – Mówiłem do ciebie, głucha pierdoło
- Idź sobie – to jedyne, na co byłem w stanie się zdobyć. I do był błąd
- Ojojoj! Ależ się wystraszyłem! Patrzcie! Pierdoła myśli że jest kimś! – i wyrwał mi książkę.
- Oddawaj!
Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej. Zenek uderzył mnie prawym hakiem w brzuch. Dwa lata gruby skurwiel ćwiczył boks. Jedyna moja przewaga nad nim była we wzroście. Reszta czyli obicie na ulicy, siła i psychika, były po jego stronie. To właśnie psychika czyniła tą walkę nierówną. Od dziecka udowadniali mi, że jestem zerem. A dodatkowo byli w grupie. Przegrałem samym swoim istnieniem. Gdy tak upadłem przegrany, wysypali mi książki w plecaka i zdeptali plecy.
- Zapamiętaj, pierdoło, że gównem byłeś, jesteś i będziesz – Zenek jeszcze splunął mi na twarz. Potem śmiali się, idąc dalej korytarzem.

***

- No wie pan – ciągnęła dyrektorka – nie ma dowodów, że to zrobili chłopcy. W szkole nie ma kamer, a wszyscy twierdzą, że Piotruś sam spadł ze schodów. Teraz tylko zwala winę na innych, by nie wyjść na fajtłapę. Wie pan, nasza pani pedagog może pomóc Piotrkowi…
- Obejdzie się – pierwszy raz mój tata miał taki ton. Była to pohamowana wściekłość maskowana z obojętnością. Odkąd go pamiętam, nigdy nie podniósł na mnie głosu. Był zawsze ciepłym, radosnym człowiekiem. Ta poważna, okrągła głowa wraz z okularami nie przypominały mojego taty – sam wytłumaczę to synowi.
Gdy wyszliśmy z gabinetu, zbierało mi się na łzy.
- Ja nie kłamię…
- Wiem – odparł – nie płacz, faceci nie powinni płakać.
- Ale… ale… czemu nic nie potrafię? Czemu to zawsze ja?
Tata nie odpowiedział, sięgnął tylko po telefon. Wystukał jakiś kontakt i przyłożył słuchawkę do ucha.
- Miruś? Tu Jarek. Stary, weź wpadnij do mnie wieczorem….

***

Popołudnie spędziłem słuchając Linkin Parka i Limp Bizkit. Nie obchodziło mnie za bardzo nic. Jednak wraz z dzwonkiem do drzwi nie mogłem powstrzymać ciekowości by zobaczyć, kogo mój tata zaprosił. Nie znałem wcześniej żadnego Mirosława – ani jako mojego kuzyna, ani jako mojego wujka. Przez dziurkę od klucza dojrzałem, jak do holu wchodzi wysoki, barczysty mężczyzna. Był łysy. To od razu rzucało się w oczy. Miał twarz, jakiej w nocy wystraszyłby się niejeden kozak. Wyściskał się z moim tatą. Był jednak sporo młodszy.
- Miruś, słuchaj sprawa jest prosta: małe skurwysyny syna mi maltretują. Weź go wiesz… naucz co i jak.
Mężczyzna zamyślił się.
- Ilu?
- Chyba pięciu. Pięciu głównie, reszta tylko dopinguje. Zapiszę dzieciaka do ciebie. Zapłacę podwójnie…
- Jaruś, jeśli za takie sprawy brałbym więcej, ludzie pluliby, że jestem niehonorowym skurwysynem. Jutro o dwudziestą przyprowadź go pod sekcję.

***

Gdy na dwudziestą pojawiłem pod gmachem, przywitał mnie szyld „Muay Thai Extreme”. Tata zaprowadził mnie pod szatnię. Tam siedział pan Mirek. Dopiero teraz dostrzegłem dwa tatuaże na ramionach – na jednym był znak legionów rzymskich SPQR a na drugim napis w języku japońskim. Nie musiałem się przebierać. Jedynie zdjąłem buty.
- Cześć młody. Mirek jestem. Mirek Korzeniowski – przywitał się. Teraz wydawał się dużo bardziej pogodnym człowiekiem. Podał mi rękę
- Dzień dobry – wydusiłem z siebie, również podałem dłoń. Skierował mnie od razu na salę. Rozgrzewali się tam dwaj mężczyźni. Mieli po dwadzieścia lat. Twarze mieli uradowane od ucha do ucha
- Ty patrz, dziecko się chyba zgubiło – rzekł pierwszy. Gabarytami mógł robić za kulturystę.
- Ty ciemnoto! Tiger mówił przecież że jakiegoś dzieciaka przyjmujemy – drugi z chłopaków był szczupły, ale niemiłosiernie długi i wysoki.
- To on? Chudy jakiś… nie sądziłem że da się być jeszcze chudszym od ciebie.
I zaczęli się przepychać. Barczysty chłopak miał przewagę w klinczu. Chudy jednak sporo nadrabiał refleksem.
- Panowie! Zbiórka! – rozległ się głos trenera.
Chłopaki jak na rozkaz przestali. Gdy przed chwilą byli pogodni, teraz byli sztywni jak deski, a twarze ich poważne były jak u żołnierzy.
- Kuba, Andrzej, poznajcie młodego. Jest nowym nabytkiem naszego klubu. Chłopak przyszedł tutaj by was pozabijać!
Po takiej prezentacji spodziewałem się szybkiej śmierci na treningu. Dlatego ciężko opisać moje zdziwienie, gdy chłopaki zaczęli mi bić brawo. Szybko się z nimi zapoznałem. Kuba, ten barczysty, był studentem archeologii i fanem Mariusza Pudzianowskiego. Dodatkowo miał wadę wzroku i po treningu zakładał okulary. Andrzej natomiast był studentem politechniki, oraz okazem najlepszego zdrowia, jakie może człowiek tylko otrzymać od tych na górze. Na życie zarabiali właśnie sportem. Byli profesjonalistami.
Pierwszego treningu nie zapomnę do końca życia. Nie dość, że czułem jeszcze dzień wcześniejszy, to dodatkowo wyszły moje braki ogólnorozwojowe. Nie potrafiłem wykonywać takich czynności jak pompki, brzuchy cz nawet biegi. Jak żartowali, bardziej przypominało to galopowanie szalonego konika niż bieganie. Jednak nie piętnowali mnie. Pokazali wszystko. Od podstaw. Po raz pierwszy nie czułem presji. Jak czegoś nie umiałem, mówiłem. Nie krzyczeli, nie wyśmiewali. Tłumaczyli, pokazywali. Czułem się z nimi na równy, mimo, że był to mój pierwszy trening sportów walki. Potem przyszła nauka gardy. Poprawili mnie tego dnia przynajmniej dwadzieścia razy w ciągu całego ćwiczenia. Kazali ćwiczyć przed lustrem. Tak planowałem robić.
Trening, zakończony obwodem najcięższych ćwiczeń, wycisnął ze mnie wszystko.

***

Po miesiącu kupiłem rękawice. Przyszła pora na pierwsze sparingi. Moja pierwsza walka skończyła się nim na dobre się zaczęła. Dostałem Kubę. Nie chciał mi zrobić krzywdy, jednak był dla mnie za silny. Pierwszy sierp omal nie urwał mi głowy. Byłem na siebie zły.
- To jest do dupy! Nic nie umiem! Nic nie potrafię!
Pan Mirek spojrzał na mnie groźnym wzrokiem
- Nikt nie powiedział że to przyjdzie łatwo młody! Leć i walcz!
- Ale ja nie umiem!
- Umiesz! Znasz podstawy!
- Nie umiem zadać żadnego ciosu! Jak ma mi to pomóc?!
Pan Mirek był bardziej niż wkurzony. Był wściekły. Po chwili wyglądało, że wpadł na pomysł. Podszedł do Andrzeja, wyszeptał mu coś do ucha. Potem podszedł do mnie.
- Wyobraź sobie, że Andrzej to ten chłopak, który cię gnębi. Najlepiej cała piątka – wyszeptał.
Dał znak do walki. Skupiłem się. Wpadłem w trans – nie było hali, nie było ringu. Był tylko Zenek, ten gruby skurwysyn. Było ciemno, a ja czułem, jak moje dłonie płoną. Widziałem ten jego wredny uśmiech, słyszałem wszystkie obelgi, które powiedział w moją stronę.
- Trenerze, co z nim? – spytał rozkojarzony Andrzej.
A ja uderzyłem.
Byłem od niego lżejszy o dwadzieścia kilogramów. Jednak fakt, że nie trzymał zasłony, a ja byłem wściekły zrobił tak piorunujący efekt. Andrzej chwiał się na nogach. Potem dowiedziałem się, że Kuba z panem Mirkiem w tamtym momencie rozwarli usta z wrażenia szepcząc „O kurwa!”. Ja biłem. Mocniej i szybciej z sekundy na sekundę. Rozciąłem andrzejowi brew. Chyba tego było już za wiele, bo uderzył mnie kombinacją lewy prosty – prawy hak. Zachwiałem się. Po chwili skończył to lewym sierpowym. Leżałem na macie, jako papierkowy przegrany, jednak w głębi serca wiedziałem, że wygrałem.
Po treningu trener kazał mi zostać.
- Piotrek, mam do ciebie pytanie. Mogę?
- Tak jest proszę pana.
-  Rozumiesz po co tu jesteś?
Milczałem.
- Nie
- Słuchaj. Dyskutowałem o tym z twoim ojcem. On i ja znamy się od dawna. Wiem, co się dzieje u ciebie. Chciałem to załatwić na moich warunkach: podejść na następny dzień do skurwieli, przedstawić się jako twój wujek i wyjaśnić parę spraw. Ale wiesz czemu nie warto tego robić? Bo będziesz jak ten biedak, któremu zamiast wędki dano rybę. A ja wolę, byś ty dostał wędkę Piotrek. Rozumiesz?
Kiwnąłem głową. Jakoś dziwnie miękko robiło mi się na sercu.
- Zapamiętaj młody. Tutaj nie liczy się jak słaby jesteś, jak ciebie nazywają poza salą. Tutaj, wszyscy jesteśmy równi, przelewamy ten sam pot, tą samą krew, te same łzy.

***

Minęło pół roku. Na sparingach byłem ciągle poduszką do bicia, ale się starałem. Prawdziwy test dla tego, co nauczyłem się na Muay Thai miał dopiero nadejść. Przez te pół roku starałem się unikać kłopotów jak najszerzej. Jednak musiały mnie one znowu dopaść. Należy dodać, że jednak sporo się zmieniło – przytyłem kilka kilogramów, widać było po moich ramionach, że jestem we wczesnej fazie trenowania.
Gdy wychodziłem ze szkoły otoczyła mnie cała zgraja. Nauczyciele uciekli w popłochu. Zenek wyszedł z tłumu
- Te, pedale, dostałem dzisiaj kolejną laskę u tej suki od polskiego. I wiesz co? Musze obić jakiemuś frajerowi pysk. A że ty jesteś jedynym frajerem w okolicy, to wypadło na ciebie. No nie płacz piesku, chodź, tatuś cię uspokoi.
Tłum ryknął. A ja dojrzałem Pana Mirka. Zatrzymał się w pół kroku. Przez chwilę myślałem że wejdzie i uspokoi tłum. On jednak uśmiechnął się, oparł się o drzewo i pokazał kciuk do góry.
To mi wystarczyło. Teraz, po pół roku treningu widziałem wszystko. Walka nie trwała długo. Gdy grubas zbliżył się do mnie, zrobiłem pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy – złapałem go w tajski klincz i ściągnąłem głowę na moje kolano. Usłyszałem trzask łamanego nosa. Zenek padł nieprzytomny na glebę. Ze spojrzeniem pełnym nienawiści rozejrzałem się po tłumie. Odeszli, jak gdyby rażeni prądem. Spojrzałem że pana Mirka już nie było. Pewnie mi się przewidziało, pomyślałem.
Nauczyciele jak nigdy, tym razem błyskawicznie do mnie podskoczyli. Przeczuwałem kłopoty

***

Mój tata nigdy nie miał takiej satysfakcji na twarzy, gdy dyrektorka ze zgrozą opowiadała o mnie jako młodocianym bandycie, co to porządnych ludzi bije bez mrugnięcia okiem. Jak gdyby w głowie miał przygotowany chytry plan.
-… powinnam zgłosić pana syna na policję – zakończyła swój wywód.
- A wie pani gdzie ja panią powinienem zgłosić? Dowiedziałem się paru ciekawych rzecz. Jest pani w pewnym stopniu spokrewniona z Zenkiem. To pani daleki siostrzeniec. Dlatego chłopak robił co chciał. Jak na to zareaguje kuratorium? Mam zresztą świadka, który czeka za drzwiami, a potwierdzi, że mój syn się tylko bronił, a nauczyciele uciekli w popłochu przed bójką, byleby nie było odpowiedzialności.
Dyrektorka zrobiła się blada na twarzy
- Nie ośmieli się pan…
- Ośmielę. To osoba dosyć znana w społeczeństwie, bardzo wiarygodna. Ma pani dwa wyjścia. Albo ustąpi pani ze stanowiska, albo zgłoszę panią do kuratorium.
Wyszliśmy z gabinetu, zostawiając oszołomioną dyrektorkę. Przed drzwiami czekał na nas pan Mirek. Czekał z plastikową siatką.
- Młody – zwrócił się do mnie trener – jestem z ciebie dumny.
Te słowa warte były każdej innej nagrody na świecie.
- Dziękuję – odparłem zawstydzony
- Mam coś dla ciebie. Mam nadzieję, że pasuje
Podał mi siatkę. W środku znajdowała się koszulka. Cała biała. Z tyły miała czaszkę, wokół której widniał napis Through Blood, Sweat and Tears. Z przodu, na ukos, od prawej piersi do lewego biodra, brzmiał tytuł Muay Thai Profesional Fighter.
Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Jutro trening. Mam nadzieję, że sława największego kilera na dzielni ci nie uderzy do bani – pan Mirek roześmiał się. Mój tata również.
A ja, pierwszy raz od dłuższego czasu śmiałem się razem z nim. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz